Utracone dwa miesiące pracy… Ech…

Rękopisy ponoć nie płoną a ludzie dzielą się na tych, którzy robią backupy i na tych, którzy dopiero zaczną je robić…

Straciłem tekst, który montowałem w wolnych chwilach przez ostatnie dwa miesiące. Rzecz, z jakiej niewątpliwie byłem zadowolony, co rzadko się zdarza, i szlifowałem jej formę, by dalej i chłonniej niosła treść. Wszystko w jednej chwili poszło do piachu – „Szaleństwa wielkich wspólnot” nie ma i będę musiał je odbudować, co napawa mnie niechęcią do podejmowania drugi raz tej samej drogi i lękiem, iż drugi raz nie uda mi się tak trafnie wyrazić tego, czego już raz – na świeżo – dokonałem. W takiej chwili człowiek chce po prostu kupić zwyczajną, analogową maszynę do pisania, by jakoś oprzeć się wirtualnej iluzoryczności magnetycznych bajtów. Oczywiście, najważniejsze argumenty da się odtworzyć, podobnie jak tok wnioskowania i ogólną konstrukcję, ale trudno ubierać to wszystko w słowa z podobnym entuzjazmem, animuszem czy rozmachem, gdy człowiek przestawia się w tryb seryjnego wyrobnika tej samej treści i ma się powtarzać.

Z drugiej strony, może to okazja, by zrobić to jeszcze lepiej?

Hmm, 24 grudnia – cóż tu robić? Z tej okazji chyba „Antychrysta” sobie poczytam. Wesołych świąt, umartwiacze! Zaspoileruję Wam: ukrzyżują go!

Odpowiedz: